poniedziałek, 2 lipca 2012

Geneza

Od ok. 10 lat mam w sobie robaka. Nikt ani nic do tej pory nie było w stanie uleczyć chorej świadomości, bo ciało mam przecież w porządku, tylko z jego zdrowym pojmowaniem jest problem.

16. maja urodziłam dziecko. Ciąża nie była mi lekką - psychicznie, bo fizycznie było przecież w porządku. Robak drążył długie i kręte kanaliki w mózgu, momentami gryzł korę potwornie, do łez. Hmmm... wbrew pozorom nie bolało. Mój głupi chichot do teraz huczy gdzieś w korytarzu. Nie wiedzieć czemu echo nie chce zamilknąć, nawet teraz, gdy ona jest już na świecie.
Robak poruszył się dwa razy. Dał o sobie znać, delikatnymi ruchami połechtał mnie po gardle, wyrzucając z siebie to, co zwykle. Od narodzin dziecka jest owinięty grubą pępowiną, ściśle upchany gdzieś głęboko, żeby jak najmniej gryzł i drążył. Staram się go nie budzić, może zgnije z braku bodźców. Umrze, zniknie, nie wróci, wyleci w kosmos... po prostu spierdoli i nie będzie wiedział którędy wrócić! Dobitne słowo zawsze pomaga.

Teraz jest ONA, dla niej chcę się starać. Mój Lamo... płyńmy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz