czwartek, 5 lipca 2012

Ucieczka do Krnąbrnego Ogrodu

    Lama uczy się powoli świata tak jak i ja uczę się jego. Płyniemy razem po ulicach, chodnikach, parkach, jeździmy na wieś, leżymy w półśnie na kanapie, przytulamy się, gdy jest źle i co najważniejsze kochamy. Każdy na swój sposób. Rozmowa jest jednostronna, Lama ma zakaz udzielania rad i wskazówek. To jest sposób by zmusić mnie do myślenia i autorefleksji. Niewerbalne znaki są dozwolone: grymasy, okrzyki, uśmiechy i płacze - arsenał środków wyrazu zwiększać się będzie z każdym miesiącem. Podobno na tym polega mój kurs dojrzałości.
Lama czasem dobitnie przekazuje mi nauki, bo jestem niepokornym ciastem do urobienia. Najlepiej działa głośne, niepohamowane, drążące umysł walenie w gong. Uczy cierpliwości i okiełznania samej siebie. Efekty są różne.
    Dzisiaj moja krnąbrność wypłynęła na wierzch i zamiast oddać pokłon Lamie, odwróciłam się na pięcie i niczym Krnąbrny Korbal uciekłam w gęstwiny ogrodu. Lama zasmucony moją niewzruszonością opadł z sił, upuścił pałkę o miękkiej główce i oddał się w ręce ducha medytacji na swoim kwadratowym żółtym dywaniku.
    Ogród, do którego uciekłam jest dość ponury dla zwykłego miłośnika przyrody. Półmrok rozgarniają tu tylko nieśmiałe promienie słońca przebijające się przez gęstwinę zieleni. Jest ich niewiele, boją się zakłócać ten pozorny spokój. Panuje tu wilgoć, niczym w powieści Tołstoja. Resztki deszczu chyba nigdy stąd nie wyparują, będą kłębić się w nieskończoność, wdzierając się do płuc każdego, kto tu zabłądzi. Krzyżówki gałęzi, zewsząd próbują sięgnąć ścieżek. Zwisają z sufitu jak węże, z tą różnicą, że nie syczą i nie mają języków. Zawiedzie się ten, kto mocno wytęża słuch i wzrok, oczekując śladów życia - to faunistyczne pustkowie nieprzychylnie reaguje na tętniącą w żyłach krew inną niż A Rh+. Ciemno-bura zieleń, duchota i upał otulają, tworząc jakiś rodzaj bezpieczeństwa. Pływając w takiej "zupie" uspakajałam się większość ostatnio przebytych kryzysów, przyzwyczajona więc, uciekam doń, kiedy źle.
    Mój Lama zna to miejsce, jego święte serce wrażliwe na każdy rodzaj zła, cierpienia i wrogości wyczuwa diaboliczne wibracje, które emanują z ogrodu. Od początku mojego pobytu w klasztorze stara się mnie ustrzec przed wycieczkami w te mroki. Jego zadaniem jest przecież nawrócenie niepokornego mego EGO.


poniedziałek, 2 lipca 2012

Geneza

Od ok. 10 lat mam w sobie robaka. Nikt ani nic do tej pory nie było w stanie uleczyć chorej świadomości, bo ciało mam przecież w porządku, tylko z jego zdrowym pojmowaniem jest problem.

16. maja urodziłam dziecko. Ciąża nie była mi lekką - psychicznie, bo fizycznie było przecież w porządku. Robak drążył długie i kręte kanaliki w mózgu, momentami gryzł korę potwornie, do łez. Hmmm... wbrew pozorom nie bolało. Mój głupi chichot do teraz huczy gdzieś w korytarzu. Nie wiedzieć czemu echo nie chce zamilknąć, nawet teraz, gdy ona jest już na świecie.
Robak poruszył się dwa razy. Dał o sobie znać, delikatnymi ruchami połechtał mnie po gardle, wyrzucając z siebie to, co zwykle. Od narodzin dziecka jest owinięty grubą pępowiną, ściśle upchany gdzieś głęboko, żeby jak najmniej gryzł i drążył. Staram się go nie budzić, może zgnije z braku bodźców. Umrze, zniknie, nie wróci, wyleci w kosmos... po prostu spierdoli i nie będzie wiedział którędy wrócić! Dobitne słowo zawsze pomaga.

Teraz jest ONA, dla niej chcę się starać. Mój Lamo... płyńmy!